Wyprawa na Bucegi [Bu-cze-dżi]
No tak, mówiłem przecież, że powinniśmy wcześniej się zebrać! – nie potrafiłem odgonić tej myśli w chwili, kiedy po zaparkowaniu auta, w pełnym ekwipunku zeszliśmy pod stację kolejki linowej w Busteni.
Stacja kolejki
Dochodziła chyba dziewiąta rano, a poprzedniego wieczora spędziliśmy srogą batalię o to, czy odpuścić i spać jak ludzie na wakacjach, czy wstać „o świcie”, aby być pewnym, że wcześnie wyjedziemy w górę. Odpuściliśmy. A teraz, schodząc pod stację kolejki zobaczyliśmy jedną, wielką, kolejkę i nie była to kolejka linowa. Długi wąż spragnionych górskiego powietrza ludzi owijał budynek stacji. I nie był to zaskroniec. Może nie był to boa dusiciel jak na Kasprowy w najlepszych (najgorszych) czasach, ale dosyć wypasiona anakonda na pewno. Cóż było robić. Zacumowaliśmy na końcu i zaczęliśmy obserwować co się dzieje. A wbrew pozorom niewiele się działo.
Po chwili zaczęliśmy czuć, że coś jest nie tak. Wśród oczekujących ze świecą by szukać ekscytacji naturalnej w momencie ruszania na górską wyprawę. Był to klimat zdecydowanie bliższy wytrwałego trzymania kolejki, bo za dwa dni może przywiozą jakiś towar (gdyby jakiś młody Czytelnik nie zrozumiał porównania, odsyłam do historyczno-fabularyzowanych pozycji opisujących codzienność w PRL). Nic się nie działo.
Niech żyje drobna przedsiębiorczość
Tak było jednak tylko przez chwilę, ponieważ jak się okazało, nie tylko my obserwowaliśmy, ale i nas obserwowano. Nie wiadomo skąd, pojawił się młody człowiek, jak się szybko okazało z ofertą typu „Skończyły się bileciki ? Nic nie szkodzi, dla szefa są specjalne miejsca, pół darmo oczywiście”. Bileciki się rzeczywiście znalazły. Jak wynikało z oferty obrotnego przedsiębiorcy, za jedyne 100 RON od osoby mogliśmy pojechać z nim na pięciogodzinny tour 4×4 zahaczający o Babele (tam gdzie mieliśmy wjechać kolejką) oraz oferujący wiele innych atrakcji. Oczywiście w pierwszej reakcji spuściłem go ze schodów – gorzej chyba nie mógł trafić. I tak przeżywałem katusze z powodu wyboru opcji kolejkowej zamiast pieszego, jak Bóg przykazał, podejścia, a ten mi tu z dżipem wyjeżdża.
Czytaliśmy oczywiście o takich ofertach, ale nawet przez myśl mi nie przeszło z nich korzystać. Tymczasem gość nie odpuszczał i po chwili doszło do mnie, że mówi o dodatkowych okolicznościach, które w jego opinii mogą spowodować zmianę mojego nastawienia. Okazało się, co wyjaśniałoby marazm, w którym nurzała się kolejkowa masa, że dziś na górze wieje tak, iż (wiekowa) kolejka nie kursuje.
Masakra, my, wytrawne cepry, autem jedziemy na górę
To jednak trochę zmienia sytuację – tak sobie pomyślałem, sygnalizując naganiaczowi, że potrzebuję udać się na rodzinne rozmowy plenarne w związku z zaistniałą sytuacją. Młody człowiek nie kryjąc satysfakcji rzucił tylko za mną, że on sobie spokojnie tu czeka i że do pełnego składu potrzebne mu są już tylko trzy osoby. TYLKO TRZY. By też go.
Wbrew pozorom nie naradzaliśmy się zbyt długo. Kolejka, czy nazywając rzeczy po imieniu, ten niemal trup kolejkowy, bez zapewnienia ubezpieczenia na życie kosztowałby nas 70 RON na głowę. Fantastycznie dowcipna jest w ogóle oferta biletowa tejże kolejki, która proponuje wjazd na górę za 35 RON, ale przy zakupie łączonym góra + dół płacę już tylko 70 RON. Super oferta. Biorąc pod uwagę te kalkulacje i zupełnie nie godząc się z myślą, że przepiękny, słoneczny dzień, który się właśnie zaczynał miałby się niemal zakończyć, zgodziliśmy się na ten poniżający skądinąd wariant zwiedzania gór. Zawsze to jakiś kolejny pierwszy raz. Atrakcją było też i to, że nigdy nie jeździliśmy dużym terenowym samochodem, tym bardziej po takich górach i tego też byliśmy (odrobinę!) ciekawi. A bardzo chcieliśmy zobaczyć.. no właśnie to…
U nas tak jest – czekamy
Chcę się jednak przyznać, że miałem chwilę zwątpienia. Nie mogąc zweryfikować tego co mówi terenowy biznesmen (przy wyjściu do stacji kolejki wyświetlał się jakiś komunikat, ale zastąpienie znajomości rumuńskiego naszą intuicją niewiele się tutaj zdało), w pewnej chwili pomyślałem, że na żywca, robi mnie w bambuko. Podgrzany tą wewnętrzną niepewnością zacząłem się rozpytywać w kolejce i w końcu znaleźliśmy małżeństwo nauczycieli mówiących po angielsku (tak, w środku anakondy była spora grupa znudzonej dzieciarni). To była prawda, kolejka była nieczynna i nie było to żadnym zaskoczeniem. Kiedy wieje, kolejka nie jeździ, a w tym miejscu często wieje. Podziękowałem za informacje i odchodząc już, pozwoliłem sobie na niekontrolowanie impertynenckie pytanie:
– To czemu w takim razie ci wszyscy ludzie tutaj czekają ?
Nasza rozmówczyni uśmiechnęła się i powiedziała
– U nas tak jest – czekamy..
Nie było to jednak zupełnie Mrożkiem (czy może bardziej Kapuścińskim) pisane, jakaś szansa na to, że wiatr ustanie była. Wówczas kolejka wznowiłaby swoją aktywność. Jak się jednak później okazało, nic takiego w tym dniu nie miało już miejsca, zatem podjęliśmy słuszną decyzję, uznając, że warto było poświęcić dodatkowe 60 RON. Przy okazji oglądając kawałek zachodniej, malowniczej części gór.
Czemu o tym piszę ?
Tak naprawdę, ta historia z samym wjazdem na Bucegi jest istotą tego, czym chcę się podzielić. W sieci jest sporo opisów i relacji dotyczących samych gór i ich atrakcji, sporo tych materiałów przeczytałem, czy przynajmniej sprawdziłem. Z tych materiałów wiedzieliśmy, że chcemy się tam pojawić, jednak tak naprawdę, sporo czasu było potrzebne aby dowiedzieć się, jak się tam dostać. Wiadomo, że jest kolejka, że to Busteni, ale jednocześnie sporo zamieszania, bo są przecież dwie kolejki – co będzie korzystniejsze ? I tak dalej. Tymczasem trochę zrządzeniem losu poprzez wymuszony kurs 4×4, trafiliśmy na Bucegi w bardzo praktyczny sposób i tę drogę wszystkim zmotoryzowanym mogę polecić. Sami skorzystaliśmy z niej następnego dnia, nie lądując własnym już samochodem na samych Babelach, ale też nie płacąc za horrendalnie drogą kolejkę i docierając do punktu, skąd świetnie można startować w pieszą turystykę po Bucegi.
Jaka jest zatem alternatywa ?
Tuź obok wklejam mapkę z samochodowym dojazdem z Busteni, aż do najdalszego miejsca, do którego można dojechać zwykłym samochodem. Dalej potrzebne są i terenówka i specjalne zezwolenia, które posiadają turystyczni przedsiębiorcy. Miejsce docelowe, to polny parking, z którego są 3 km lekkiego marszu do Babeli. Czyli godzina drogi, plus 30 min samochodem, łącznie jest to opcja aby w 1,5h dostać się na Babele, mając siłę i czas na szlaki na górze, nie płacąc nawet za całodzienny parking pod kolejką. Po drodze jest jeden, mały, tak zwany myk. Nie trzeba sugerować się zakazem podróżowania, który znajduje się przy zjeździe z główniejszej drogi. Być może już niedługo go nie będzie, ale gdyby był – no problem. Droga jest fantastycznej jakości, a z ew. restrykcjami lokalnych władz nigdy się nie zetknęliśmy.
Dlaczego warto na Bucegi ?
Informacji o turystycznych walorach gór można znaleźć w sieci całkiem sporo. Dla nas pięknym przeżyciem była niczym nie zakłócana przestrzeń, w której kąpaliśmy się przez całą wędrówkę. Przez większość czasu, będąc poza sąsiedztwem stacji kolejki, spotkaliśmy dosłownie kilka osób. Duże wrażenie zrobiła na nas specyfika tych gór – od wschodniej strona ściana skał wysoka na 1,5 km, zapiera oddech i w spojrzeniu od dołu i tym bardziej spoglądając z góry. Po osiągnięciu pułapu 2km z grosikiem, rozciąga się malownicza kraina zapraszająca do wędrówki, niemal bez ludzi, za to ze stadami owiec, pilnującymi je psami i wszechobecną ciszą. Część tras prowadząca eksponowaną, wschodnią granią też jest wartym zapamiętania doświadczeniem. Miejsca na ścieżce czasami jest na dwa metry, albo i mniej, a dalej przepaść – co prawda z trawiastą rozbiegówką, ale jednak ponad kilometrowa przepaść.
Osobną kwestią dla ciekawych w temacie, może być to, co podobno kryją te góry. Ale to już osobna historia, pasjonatów odsyłam np. do tego opisu zagadkowych aspektów gór Bucegi.
Na koniec wizyta u Draculi
Jadąc w Bucegi i mijając Bran, trudno nie zatrzymać się w gościnie na zamku hrabiego Draculi. To oczywiście legenda, protoplasta słynnego wampira, Vlad Palownik najprawdopodobniej nigdy nie był nawet w tym miejscu, a na pewno tam nie mieszkał. Miejsce często krytykowane za swój komercyjny charakter (który niewątpliwie ma, ale raczej całe otoczenie, a niekoniecznie sam zamek).
Mając w pamięci wiele komentarzy świadczących o rozczarowaniu, będąc już w okolicy, dłuższą chwilę zastanawialiśmy się, czy wchodzić do środka. Zdecydowaliśmy ostatecznie, że tak, że chcemy sami sprawdzić i… nam się podobało. Jest w tym zapewne zasługa małego ruchu i końca wakacji. Zamek jest mały, w środku jest kameralnie i jeśli byłoby tam wiele osób, na pewno wrażenie byłoby inne. My mieliśmy spokój, a skromny wystrój zamku i wiele ciekawych informacji, były dla nas plusem. Mieliśmy czas prześledzić jego historię i losy ciekawej postaci, jaką była królowa Maria. Tam było dla nas… urokliwie ?
Kompletna galeria z komentarzami znajduje się tutaj.
Tyle słychać w Bucegach, kolejny etap to błotne wulkany – przystanek w drodze nad morze.