Bukowina Rumunia 2016

Galeria Bukowina Rumunia 2016 - Foto Historie (SO)

Bună ziua, Bukowina

Jak dobrze być z powrotem w domu…

Nie, nie, nie wróciliśmy jeszcze do Polski. Po w sumie mało przyjemnie spędzonym czasie na mołdawsko-rumuńskiej granicy, poczucie pod kołami rumuńskiego asfaltu i jak by nie patrzeć, luzu szwędającego się wszędzie w powietrzu, jest przyjemnym doznaniem.

Kolorowa Bukowina

O ile w Transylwanii było kolorowo i mijane wioski urzekały nas kolorystyką frontów i bram sąsiadujących ze sobą gospodarstw, to w Bukowinie możemy doświadczyć nowego wymiaru słowa kolorowy. Choć może nie o same kolory tu chodzi, ale bardziej o… strojność ? Kunszt ? Elegancję ? Mijane podczas podróży domy zachwycają nas dekoracjami, kolorami, swoim niepowtarzalnym stylem. No i oczywiście kwiatami, których wiele było do tej pory, ale w tym rejonie rozkwitło ich jeszcze więcej. Starannie wypielęgnowane przystrajają drogi, domy, religijne budowle. To jedno z pierwszych wrażeń, którymi chcemy się podzielić oglądając Bukowinę. Kolejne spostrzeżenie, to błyskotliwa refleksja, że ponownie wjeżdżamy w góry. Ponownie są z nami śnieżnobiałe koszule, zarówno te na sprzedaż, jak i noszone przez ubranych na ludowo okolicznych mieszkańców. Są z nami sery, miody, ciupagi. Jest oczywiście i Vlad Tepes, ale gdzie go nie ma. Generalnie klimat podobny do tego, kiedy w naszych rodzinnych stronach wjeżdżamy na Podkarpacie.

Monastyr na monastyrze, monastyrem pogania

Naszym głównym celem na Bukowinie są monastyry. Nie podejmujemy wyzwania, aby zaliczyć wszystkie zaznaczone na zamieszczonej obok rycinie, ale kilka z nich zwiedzamy.Galeria Bukowina Rumunia 2016 - Foto Historie (SO) Wrażenie robią na nas w sumie podobne. Co z tego nam zostanie ? W pamięć zapada na pewno charakterystyczny, melodyjny śpiew, który często słyszeliśmy znajdując się w pobliżu monastyru. Do końca nie wiem, czy słuchaliśmy realnych modłów w śpiewanej formie, czy były to nagrania puszczane w eter, mające zbudować klimat i przyciągnąć turystów. A może czasem jedno, a czasem drugie ? Kiedy jednak pierwszego dnia w tym rejonie, późnym wieczorem przyjeżdżamy na nocleg, który jak się okazało sąsiaduje z monastyrem (Humor), mamy wrażenie, że przypadkiem trafiliśmy do duchowej enklawy, wydzielonej z otaczającej nas na co dzień rzeczywistości.

Rzeczywiście, monastyry swoim wystrojem robią wrażenie. Trudno jest ogarnąć historię, która żyje gdzieś za wszystkimi zamieszczonymi na ich ścianach malowidłami. Chwilami próbujemy ją odczytać, czy wymyślić, ale jest tego zbyt wiele. To raczej zadanie typu – wieloletnie studia. Pozostaje nam delektować się kolorami, zapachem, klimatem ich wnętrz oraz przepięknym zwykle otoczeniem. Kwiatowe krzewy, wypielęgnowane trawniki, czysto i schludnie, co kontrastuje trochę z pospolitym podejściem do porządku, którego doświadczyliśmy już w czasie podróży. Oczywiście jest i komercyjny aspekt – kramiki, bilety, opłaty, instrukcje. Rzecz jasna jest również turystyczny lud, choć mam wrażenie, że ze względu na porę naszej podróży, nie spotkaliśmy się jeszcze z największym jego rozmnożeniem.

Jesteśmy przecież w górach !

Monastyry monastyrami, a my przecież jesteśmy w górach. Niezbyt wysokich, bardzo malowniczych, towarzyszy nam piękna pogoda. A zatem… Wiadomo, ruszamy w góry. Tak też robimy, planując pieszą wycieczkę po Górach Kalimeńskich, niewielkim paśmie na południe od Vatra Dornei, gdzie aktualnie obozujemy. Z tej wycieczki, która ma na celu dojście do Skały 12 Apostołów, a kończy się znalezieniem w górach Monastyru (tak, tak, nie ma ucieczki od monastyrów) 12 Apostołów, zamieszczamy kilka zdjęć. Wszak nie cel jest najważniejszy, ale droga :-).

Dla amatorów wypraw podobnych do naszej, refleksja, która nasuwa się, kiedy ledwie żywi ze zmęczenia, wracamy tego dnia na nocleg. Szlaki turystyczne w Rumunii, niekoniecznie są tak dokładnie znakowane jak w Polsce. Niekoniecznie też, muszą być dosłownie szlakiem, mogą prowadzić przez bardzo zróżnicowany teren. Oznacza to, że idąc w góry, trzeba wziąć pod uwagę konieczność szukania drogi na tak zwany azymut, mieć odpowiedni zapas czasu i cierpliwości. Nagroda za to jest jednak nie byle jaka. Góry są przepiękne, nie zadeptane, wędrówka tam jest czystą przyjemnością przebywania sam na sam z cudowną naturą.

I jak tu nie lubić tych ludzi ?

A jako ciekawostka, na koniec, kolejna historyjka z cyklu „Jak uprzejmi i życzliwi są mieszkańcy Rumunii”.

Właśnie w Vatra Dornei, potrzebowaliśmy wymienić kolejne Ojro, aby uzupełnić zapas lokalnej gotówki. Od gospodarzy naszej miejscówki, dostałem w miarę dokładne instrukcje, gdzie znajdę coś w rodzaju kantoru, i które okazały się najzupełniej poprawne. Nie znalazłem go jednak pomimo dwukrotnego przejścia główną ulicą, w związku z czym zacząłem rozglądać się za jakąś pomocą. Wstąpiłem do małego punktu turystycznego, ale urzędująca tam osoba nie mówiła po angielsku (tak, tak, tak też może być). Moje pytanie o angielski, usłyszał natomiast starszy pan (ech, powiedzmy, że w sile wieku, odrobinę silniejszej od mojej siły wieku), który niemal porwał mnie z tego miejsca. Na migi i po rumuńsku powiedział mi, że tuż obok jest szkoła, w szkole jest profesor, w profesorze jest angielski i taki jest z grubsza nasz plan. Trochę się przeraziłem – ja chciałem tylko zapytać o kantor…

Ale nie było możliwości odwrotu. Mój zbawca zaangażował się tak, jakby miał zorganizować mi brakujący człon rakiety nośnej, przed powrotnym startem do mojej ojczystej galaktyki. Po chwili byliśmy w szkole, a ja widząc biegłość, z jaką się porusza i w jaki sposób go pozdrawiają, zorientowałem się, że jest emerytowanym nauczycielem. Czuł się jak ryba w wodzie. Wparował do pokoju nauczycielskiego (ciągnąc mnie za sobą niczym zdobycz wojenną), sprawdził na jakimś rozkładzie co robi profesor i pokazał, że – 10 minut. Tyle jeszcze i będę uratowany. Ten komunikat odebrałem trochę inaczej – jeszcze 10 minut takiej rewolucji z powodu mojego kantoru i będę zgubiony. Starając się skorzystać ze wszystkich znanych mi kanałów komunikacji, podjąłem jeszcze jedną próbę przekazania informacji, że to nie jest takie ważne i pójdę sobie do banku, ale zapewne nic by to nie dało, gdyby nie… nadciągający ratunek.

Uratowany…

Opresję, w której się znalazłem, zauważyła ciepło wyglądająca kobieta, jak się po chwili okazało, nauczycielka francuskiego. Słysząc, że w zamieszaniu, które stworzyłem padają jakieś angielskie słowa podeszła i zapytała, czy może jakoś pomóc, bo co prawda uczy francuskiego, ale.. Zrobiła to bardzo sprawną angielszczyzną. Kiedy zmieszany do niemożliwości kolejnej osobie powiedziałem, że szukam kantoru, uśmiechnęła się, uwolniła spod wpływów Emerytowanego i wyszliśmy ze szkoły na główną ulicę. Tam przeszła jeszcze ze mną kilkadziesiąt metrów, aż mogła pokazać mi cel moich poszukiwań, raz jeszcze się uśmiechnęła i zawróciła do szkoły. No i co ? Da się zginąć w takich okolicznościach przyrody ? Jeśli już, to chyba z ręki mojej ulubionej małżonki, która rozstała się ze mną z założeniem, że wrócę za kilka, czy kilkanaście minut…

Przydałoby się jeszcze trochę czasu

Pasm górskich, podobnych do tych, w których byliśmy, jest tam w okolicy jeszcze kilka. Na północ od Vatra Dornei zaczynają się Góry Rodniańskie, atrakcja jeszcze większego formatu. Nie mamy już czasu, aby się tam zatrzymać. Jesteśmy jednak mocno przekonani, że warto byłoby i gdyby tylko być tu raz jeszcze, z większym zapasem czasu…

Galeria ze zdjęciami z Bukowiny jest tutaj. A przed nami, ostatni już etap podróży, czyli Maramuresz ze słynną Săpânțą.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *