Bună ziua Rumunia 🙂
Pomysł pojawiał się w mało precyzyjnych fantazjach o przyszłości. „Warto byłoby zobaczyć” – taka zazwyczaj była konkluzja dotycząca zwiedzenia Rumunii. Zawsze było tak, że każda lokacja, w której można się spodziewać mniejszej komercji, być bliżej możliwie mało naznaczonej cywilizacją przyrody i oglądać jak najwięcej inności w stosunku do naszej codziennej rzeczywistości – miała szansę zdobyć nasze zainteresowanie. Dodatkowe atuty to słowiańskie pokrewieństwo, potencjalnie więcej słońca niż mamy na co dzień, czy też akceptowalne dla nas koszty pobytu. Nie ma jednak dwóch zdań – najbardziej byliśmy napaleni na zobaczenie Karpat. Kiedy okazało się, że nie wiadomo dlaczego coraz więcej osób zaczęło wspominać albo o podobnym pomyśle, albo co gorsza o już zrealizowanej wyprawie, albo – co najgorsze – zadowoleniu z wyjazdu, sprawa zrobiła się poważna. Albo się w końcu zdecydujemy, albo umrzemy z frustracji tutaj w Lechistanie, albo kiedyś w rumuńskich Karpatach, które będą już tak przepełnione i zadeptane turystami (z Polski), że będą się nam myliły z Krupówkami i podejściem pod Giewont. Wybraliśmy pierwszy wariant – na umieranie mamy jeszcze co najmniej kilka pomysłów.
Zatem jedziemy do Rumunii !
Kiedy pomysł wyjazdu w końcu opuścił piękne, ale pozostające poza dotykiem i smakiem łąki, pastwiska i inne połacie naszych nierealizowanych fantazji, wszystko poszło niemal jak z płatka. Termin z przyczyn różnych został ustalony na początek września, silnik naszego automobila wyremontowany miesiąc wcześniej, namiot sprawdzony a karimaty zakupione już tylko tydzień wcześniej, zaś kanapki na drogę zrobione w wieczór poprzedzający dosyć wczesny wyjazd.
Podstawowe założenia
- Chcemy obejrzeć Karpaty i pochodzić po nich. Jeśli się uda, chcemy przejechać obie słynne trasy – Transalpinę i Drogę Transfogaraską. Lubimy góry, lubimy jeździć po nich naszym autkiem, a taka okazja nie zdarza się co dnia.
- Chcemy być nad morzem. Ponieważ zamówiliśmy Na Górze pogodę, planujemy choć trochę poplażować i poleniuchować.
- Chcemy zobaczyć Bukowinę i jej monastyry.
- Chcemy zobaczyć Săpânțę i Wesoły Cmentarz.
- Chcemy zobaczyć Sighișoarę.
- Jeśli się uda, chcemy zobaczyć błotne wulkany (okolice Berca).
- Jeśli się uda, chcemy zawinąć do Mołdawii (ciekawość/ciekawość/obawa).
- W zależności od tego co i jak nam się podoba, na bieżąco planujemy kolejne noclegi i zamawiamy je przez Booking.com. Jeśli będzie nastrojowo i/lub przyrodniczo, śpimy w naszym ulubionym, zielonym namiociku. Jeśli nie da się inaczej, śpimy w naszym ulubionym autku. Najmniej wygodnie, ale to szybko dostępna baza noclegowa i zapewnia dużą niezależność.
- Jemy lokalnie, ale na wszelki słuczaj mamy kilka paczek liofilizowanej strawy oraz domowe leczo do makaronu.
- Na wszystko mamy 16 dni. Gdyby było do bani, możemy wracać w dowolnym momencie. Gdyby było prze-super i chcielibyśmy zostać dłużej – to już trochę gorzej.
Na okoliczność niniejszych założeń, opadły mgły wstępnych wyobrażeń, pewnym sztychem przebił się przez nie słoneczny promień realizowalnej już koncepcji, a następnie wykroił zgrubny plan marszruty widoczny na zamieszczonej obok mapce.
Czego się nie udało
- Nie zdążyliśmy zobaczyć Braşova. W podróży wiele dobrego słyszeliśmy o tym mieście, tym bardziej uważamy, że warto.
- Drugie warte w naszym odczuciu uwagi, ale pominięte w marszrucie miasto, to Sybin.
- Nie udało się nam pojechać na Istrię, a tym bardziej przymierzyć do Delty Dunaju.
- A poza tym – wszystko się udało !